SPŁYW KAJAKOWY RZEKĄ ŚWIDER
(16 maja 2015 r.)
Kilka dni przed spływem pogoda nie rozpieszcza, zimno, pada boimy się co nas czeka na kajakach, czy wiosłowanie w strugach deszczu w kilku warstwach ubrań i pelerynach przeciwdeszczowych? I nadchodzi w końcu sobota 16 maja i okazuje się ,że jednak jesteśmy szczęściarzami: jest słoneczny, piękny majowy poranek! Jedziemy więc kilkadziesiąt kilometrów do Otwocka, na miejsce zbiórki. Zadanie okazuje się nie takie banalne, bo nasza wypożyczalnia kajaków jest nieco na uboczu, za to w koło reklamuje się sporo innych , więc łatwo o pomyłkę.
W końcu około godziny 10 pierwsza grupa żądnych przygód wioślarzy przejeżdża do Woli Karczewskiej , do miejsca startu naszego spływu. My płyniemy jako druga grupa, czekamy jeszcze na ostatnich uczestników i około 11 jesteśmy już wszyscy. Teraz trzeba znieść kajaki, zwodować i jeszcze postarać się wsiąść do nich na tyle sprawnie, aby już na samym początku nie sprawdzać głębokości rzeki. Wygląda na to, że wszystkim się udało.
Choć Świder nie jest głęboką rzeką, to jednak nurt tam jest dość wartki. Płyniemy, a właściwie staramy się mniej więcej utrzymać kajak dziobem do kierunku rzeki, co nie jest łatwe, niektórzy nawet wyspecjalizowali się w omijaniu przeszkód tyłem, czy bokiem. Generalnie każda metoda, o ile skuteczna jest dobra. I wtedy pojawia się pierwsza niespodzianka: zwalone drzewo, właściwie na całej szerokości rzeki. Po chwili jesteśmy już tam wszyscy, bo ruch się nagle hamuje. I jest to jeden z najzabawniejszych momentów spływu. Mamy tysiąc pomysłów na minutę: „Płyńcie z lewej górą , po kłodach” „Nie, nie lepiej z prawej, pod gałęziami się zmieścicie” – oczywiście doradzają Ci co stoją jeszcze w bezpiecznej odległości od przeszkody i czekają na rozwój wypadków. Nie jest łatwo przedrzeć się przez ten kawałek rzeki, większość rozwiązań okazuje się niestety mało przydatna… I wtedy do akcji wkracza diakon Felicjan. Bohatersko wchodzi do zimnej wody i przepycha kajaki pod przeszkodą, najpierw swój a potem kolejne. Okazuje się jednak, że żeby było miejsce do tej przeprawy dla kolejnych osób, jego kajak musi odpłynąć dalej…. i dzięki temu diakon jako jeden z niewielu ma możliwość popływania w rześkiej wodzie rzeki. Po tej pierwszej przeszkodzie, kolejne, a jest ich sporo, w tym: głazy, gałęzie zwisające nad samym lustrem rzeki, kłody, mielizny nie są już takim wyzwaniem, choć jeszcze kilka wywrotek się pojawia. Kiedy nurt się na chwilę uspakaja to w końcu dostrzegamy, że płyniemy przepiękną, malowniczą rzeką, czasami wśród wysokich skarp porośniętych lasami, czasem wśród łąk. Rzeka często meandruje, a gdzieniegdzie widać działalność bobrów.
Po około 15 kilometrach i 3 godzinach dopływamy do celu. Jakże miło wysiąść z kajaka i poczuć zapach grillowanych pyszności, to Ewa i Darek doglądają grilla. Jeszcze tylko szybka zmiana ubrań na suche i można zacząć drugą część pikniku. Niektórzy mają niespożytą energię: jest więc mecz piłki nożnej, siatkówka, zawody gry w badmintona, gra w bule. Inni się relaksują, a wszyscy po pewnym czasie włączają się w grę słowną – taboo.
Około 19 czas na powrót, chyba każdy z nas może powiedzieć, że był to naprawdę udany i miło spędzony dzień !