WSPOMNIENIE O KAPŁANIE ŁUKASZU
(13 października 2017 r.)
Jedno ze wspomnień po kapłanie Łukaszu to obóz w Rytrze k. Nowego Sącza bodajże z 1998r. Co prawda nie miałem przyjemności uczestniczyć w nim w całości, ale kojarzy mi się z bardzo miłym, aczkolwiek krótkim epizodem. Nie pamiętam dokładnie, jaki był zamysł całego przedsięwzięcia, ale jego kulminacyjnym momentem była polowa Msza Święta sprawowana na przepięknym zboczu podczas wyprawy w góry. Wszyscy byliśmy już nieco zmęczeni wycieczką po wyżynach i często zmieniającą się pogodą, przez co z początku z niezbyt wielkim entuzjazmem zareagowaliśmy na pomysł odprawienia Mszy. Kapłan jednak szybko znalazł odpowiedni kawałek pnia drzewa, na którym urządził prowizoryczny ołtarz. Jakież to było proste i piękne!
Kiedy sięgam pamięcią do tego typu wydarzeń, zawsze kojarzą mi się z lekkością, z jaką kapłan potrafił wprawiać w nastrój modlitwy, dziękczynienia. Miał olbrzymi dar pozwalający bardzo spontanicznie bez zbędnych przygotowań modlić się. Czynił to z taką ujmującą wręcz prostotą, że nie sposób było odmówić. Modliliśmy się mówiąc, a potem śpiewając. Potrafił dobrać pieśni, które nie były trudne, za to ich treść chwytała za serce, powodowała, że nawet mniej chętny z początku uczestnik, z końcem modlił się nie mniej żarliwie niż inni. Były to przepiękne i bardzo podniosłe dla ducha chwile. Do dziś wspomnienia wywołują u mnie łzę wzruszenia.
Takim właśnie go zapamiętałem. Kapłan „z krwi i kości”, ktoś kto miał bez wątpienia dar od Boga nie tyle do modlenia się, co do jakiegoś rodzaju mobilizacji we wspólnym uwielbianiu Wszechmogącego Boga. Niech odpoczywa w pokoju.
Horowianin